Pierwsza część „Jokera” w reżyserii Todda Phillipsa była idealnym obrazem zakłamanego społeczeństwa, a zakończenie zamykało historię Arthura Flecka w sposób satysfakcjonujący. W przeciwieństwie do tego, druga część pozostawiła mnie z uczuciami frustracji i rozczarowania.
W filmie nie ma sensownego uzasadnienia dla kontynuacji. Scena na sali sądowej, w której Joker śpiewa, była interesująca, jednak relacja z Lee, graną przez Lady Gagę, wydawała się płytka i bez chemii. Ich związek nie miał wystarczającej głębi; pojawia się nagle, a ich intymność jest przedstawiona zbyt powierzchownie.
Zakończenie filmu, w którym Joker umiera z rąk nieistotnej postaci, jest bardzo rozczarowujące. Oczekiwałam bardziej przemyślanej śmierci, np. z rąk ukochanej lub klawiszy w Arkham. Warto również zauważyć, że Harley Quinn została przedstawiona jako „femme fatale”, co odbiega od jej znanej z komiksów osobowości.
Mimo to, film ma swoje mocne strony – muzyka i gra aktorska Phoenixa oraz Gagi były wybitne, a ich występy były jednym z najlepszych elementów. Wydaje się, że Warner Bros. podjęło decyzję o kontynuacji głównie dla zysku, a nie dla wartości artystycznej.
Podsumowując, mimo że film rozczarowuje zakończeniem i relacjami, warto go obejrzeć dla znakomitych występów i estetyki. To nie jest film dla tych, którzy szukają akcji, ale dla tych, którzy chcą zobaczyć piękne ujęcia i wsłuchać się w dobrą muzykę.