Do 7 odcinka serial mi się podobał, a potem, nie wiedzieć czemu, stał się laurką czarnoskórej sąsiadki Dahmera (która zgłaszała na policję niepojące sygnały zza ściany). Nie umniejszając jej zasług, nie przemawia do mnie aż takie wyróżnianie tej postaci, tzn. kumam, że chodzi o podkreślenie walki czarnoskórych o równe prawa, natomiast tutaj nasuwa się pytanie, o czym właściwie ma być serial? Wiemy, że morderca świadomie wybierał czarnoskóre ofiary, by unikać kary, natomiast jeśli to miałby być główny temat to całość w ogóle powinna być inaczej zbudowana, mieć inny tytuł etc., tutaj dostrzegam brak konkretnej decyzji o czym właściwie to ma być? O mordercy? O rodzicach? O psychopatii? O sytuacji czarnoskórych w Ameryce w latach 90? Myślę, że gdyby poprowadzić historię bardziej dokumentalnie, wszystkie te tematy pojawiłyby się w sposób organiczny, tutaj natomiast autorzy próbują każdy z tych tematów przedstawić na swój sposób (próby zrozumienia, wyjaśnienia, podkreślenia tego czy tamtego, załagodzenia czegoś innego, szukania człowieczeństwa, niepotrzebnego dodawania lub zmieniania faktów), zamiast pozwolić im wybrzmieć samoistnie. Dahmer sam wyraźnie mówił, że jest taki jaki jest od urodzenia, nie ma tam żadnego drugiego dna, są to jego rządze nad którymi nie panuje, nie wie czy jest nawiedzony czy chory i chce dla siebie kary śmierci.
Zwróciłam też uwagę na to, że oryginalnie Dahmer był większy, szerszy w ramionach, mocniej zbudowany, sądzę że mogło mieć to znaczenie w jego fachu, trzeba sobie powiedzieć, że męski trup sporo ważny, aktor jest drobniejszej budowy.
Podsumowując, lepiej byłoby zrobić to bardziej dokumentalnie, wiernie oddać fakty, powiedzmy sobie otwarcie, dyktowanie widzowi co ma myśleć i czuć nie jest fajne. Zwłaszcza jeśli mowa o biograficznym materiale o seryjnym zabójcy.
Postać sąsiadki mdła, plastikowa, jednobarwna, przez co szybko staje się irytująca. Pod koniec serii poczułam już taki poziom żenady, że wybrałam spanie, mój chłopak już beze mnie obejrzał ostatni odcinek ;).