Najpierw przeczytalam "Matki Konstancina" I byla to dość ciekawa lektura.Taka z pogranicza socjologii i psychologii.Natomiast w "Żonach Konstancina" poziom jest żaden.Skladnia zdań jak w tanim romansidle (cytuje"moj Książę wziął mnie w ramiona i namiętnie pocalowal").Autorka żolnguje w kółko określeniami "idealne,najdroższe, najlepsze,ekskluzywne,z najwyższej półki,"itd co jest naturalnie do pewnego stopnia zrozumiałe,bo pisze o bogatych ludziach ,ale na Boga te słowa padają non stop,co 2 zdanie ,co sprawia że odbiorca ma wrażenie jakby czytał wynurzenia jakiejś rozpuszczonej,pustej baby dla której świecidełka i bogactwo są najważniejsze, a ci którzy tego nie posiadają to plebs i biedota.Dialogi między głównymi bohaterami zalatuja turecka opera mydlana...No mnie zemdliło..